30 marca 2015

Mieć plan, dobrze czy źle?

Już pisałam, że podziwiam rodziny wielodzietne. Domy, w których biega więcej niż jedno dziecko. Przepełnione radością, miłością, hałasem, zgiełkiem, masą zabawek, pieluch i wózków. Sama mam taką crazy family, bo moich dwoje dzieci to jak innych czworo, z małym wyjątkiem. Jedzą jak za troje - Leon! 
Jak ogarnąć ten rozgardiasz? Jak się odnaleźć w takim życiu? Jak MY - mamy dajemy radę w tej swojej rodzinnej, zwariowanej przestrzeni? Czy znajdujemy w tym wszystkim czas dla siebie? Czy mamy choć godzinę, żeby w spokoju wypić kawę z ulubionym magazynem na kolanach?
Jest sposób na wszystko. Niejedna z nas ma swoją metodę na to, jak "zrobić tak, żeby było dobrze". Jak poukładać ten dom wariatów. 






Już wiecie, że jestem niepoprawną pedantką i lubię jak wszystko ma swoje miejsce. Jestem mistrzem organizacji domowej, ale i lifestylowej. Pięć lat temu, gdy pojawiła się w naszym życiu Pola, stworzyłam swój dzienny plan. Na początku w formie testowej. Zdał egzamin na szóstkę z plusem. Do dzisiaj to nieodłączny element prawie każdego dnia. 

PLAN DZIAŁANIA! 
To jest to! Grunt to mieć swój rozkład jazdy. Niekoniecznie "odhaczając" punkt po punkcie, ze stoperem w ręku. Ale trzeba mieć harmonogram dnia, który wszystko bardzo ułatwia. 
Kiedyś widziałam u znajomej na lodówce taki plan. Godzina po godzinie, co i jak, obiad, zabawa, zmiana pieluchy, spacer, kąpiel. To już lekka przeginka. Ja mam uproszczoną wersję ;), nie wisi nigdzie, nie jest zapisana na tablicy, mam to w głowie. 
Tak na prawdę to rutyna. Wieje nudą? Coś w tym jest, trochę tak, ale to ułatwia organizację, tym bardziej jeśli masz więcej niż jednego rozdarciucha-szkraba. 
W moim planie są wolne luki na spontany. Na nieprzewidziany wypad do kumpeli, kino ze starszakiem czy szalony shopping z Leonem w wózku. 
A dzieci? To głównie z myślą o nich tworzymy taki "spis treści". Lubią harmonogramy i regularność. Czują się bezpiecznie, a przecież to jest naszym No. 1 na liście. Drzemki, posiłki i kąpiel o stałej porze ustawiły ich zegar biologiczny tak, że sami się domagają odpowiednich czynności o danej godzinie. 
Dzięki temu, od 21 jestem tylko JA i E i zazwyczaj kilometry tiulu i wstążek ;). Nie! Nie tarzamy się w materiale, pracujemy ;) 

Takie poukładane, codziennie życie daje nam chwile tylko dla siebie. Nawet jak jest to kwadrans na zjedzenie szarlotki na ciepło z lodami waniliowymi i zrobienie odjazdowej, warstwowej latte. Możemy pobyć choć przez kilka minut same ze swoimi myślami, podczas gdy nasze urwisy zajmują się sobą na wzajem. Młodszy maluch właśnie chrapie w łóżeczku? Bosko! Masz przynajmniej godzinę na nadrobienie zaległości czytelniczych. U mnie bywają to nawet trzy godziny, luksus! Możecie mi zazdrościć ;). Mogę wówczas zająć się pracą, bez obawy że za chwilę nie wyskoczy mi niespodzianka w postaci pełnej pieluchy i przymusowego prysznicowania Leona, bo u nas zawsze jest na grubo - chyba wiecie o czym mówię! 



Podejrzewam, że wiele z Was powie: ALE JESTEŚCIE NUDNI, BEZNADZIEJNI. Prowadzicie życie według wytycznych i jakiegoś tam z góry ustalonego planu. 
Nie jest tak. To jest przede wszystkim wygodne dla obu stron tej "gry". A przecież robimy wszystko, aby sobie ułatwić egzystencję i życie, prawda? Wierzcie mi lub nie, to plusuje ;)
A my lubimy to nasze życie "według linijki", w którym jest masa wolnych miejsc na te niezaplanowane rzeczy. 

Jestem bardzo ciekawa, jak jest u Was? Podzielcie się swoją cząstką...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz